Historia osiedla domów jednorodzinnych, zlokalizowanego pomiędzy al. Zdobywców Wału Pomorskiego i gen. Andersa, nie jest zbyt długa – liczy wszystkiego kilka lat. Powstało na prywatnym terenie, który został podzielony na 102 działki, a te albo znajdywały (i nadal znajdują) nabywców prywatnych, albo kupowały je firmy budowlane, które po wybudowaniu na nich domów odsprzedawały je nowym właścicielom.
Władze Wałcza – a było to jeszcze w czasie kadencji burmistrz Bogusławy Towalewskiej – na plany zlokalizowania na tym terenie osiedla zapatrywały się niezbyt przychylnie. Przed inwestorami zaczęły piętrzyć się trudności, które uniemożliwiały zagospodarowywanie działek,
– Szczegółów tej sprawy już nie pamiętam – mówi poproszona o wypowiedź w tej sprawie była burmistrz Wałcza B. Towalewska, która dziś jest przewodniczącą Komisji Budżetu Rady Miasta Wałcz. – Mieliśmy już jako miasto nieciekawe doświadczenia z osiedlami budowanymi na prywatnych terenach i obawialiśmy się, że w tym wypadku będzie podobnie. Rzeczywiście, z tego co pamiętam, odwlekaliśmy wydawanie decyzji o warunkach zabudowy. Zostaliśmy do tego niejako przymuszeni bodajże przez sąd administracyjny, ale tego nie jestem pewna, a nie chcę nikogo wprowadzać w błąd. W każdym razie nasze obawy znalazły potwierdzenie, bo dziś z tym osiedlem mamy jako miasto duży kłopot.
Kłopot, o którym mówi była burmistrz, bierze swój początek w tym, że terenu, na którym wyrosło osiedle, nie obejmował miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Inwestorzy kupowali działki, do których trzeba było jakoś dojechać, tyle, że dróg (działki były sprzedawane z udziałem w przyszłych drogach) nie było nawet w planie, bo… planu też przecież nie było. W dodatku okazało się, że tereny są podmokłe, do czego mógł – choć nikt tego nie wie na pewno – przyczynić się fakt, że ktoś (dziś nikt nie wie kto) zasypał istniejący na tym terenie mały zbiornik wodny. Istnieje prawdopodobieństwo (niektórzy wiążą te przesłanki jednoznacznie), że naruszyło to gospodarkę wodną w tym rejonie. W każdym razie na dziś wygląda to tak, że zbiornika nie ma (jest tylko na mapach geodezyjnych sprzed lat), niektóre posesje – zwłaszcza po długotrwałych opadach czy trwających właśnie roztopach – są zalewane do wysokości skrzynek energetycznych, a dojście do domu bez solidnych kaloszy czy dojazd na działkę niżej zawieszonym samochodem stają się mocno problematyczne.
W tej sytuacji nie można dziwić się rosnącej irytacji mieszkańców osiedla, którzy coraz bardziej niecierpliwie oczekują pomocy ze strony władz Wałcza. Są dobrze zorganizowani, zjednoczeni i zdeterminowani. Ich przedstawicielem w kontaktach z władzami miasta jest Maciej Bulman.
– Rzeczywiście, oczekujemy podjęcia przez miasto konkretnych działań w sprawie naszego osiedla – potwierdza reprezentant mieszkańców. – Ono już istnieje i rozrasta się, mieszka tu coraz więcej ludzi. Kupowaliśmy swoje działki od dewelopera czy prywatnych firm, ale przecież ktoś wydawał decyzje o warunkach zabudowy czy pozwolenia na budowę i te domy nie wzięły się tam znikąd, a zostaliśmy zostawieni z naszymi problemami sami sobie. Chciałbym podkreślić, że my nie szukamy sporów czy konfliktów z władzami miasta, tylko poważnego potraktowania naszych problemów i nieodwlekania ich rozwiązania. My też jesteśmy mieszkańcami tego miasta i chcielibyśmy podjęcia przez to miasto działań w sprawie naszego osiedla jeszcze w tej kadencji. Skoro woda zalewa niektóre posesje do wysokości skrzynek energetycznych, co oczywiście zagraża bezpieczeństwu między innymi naszych dzieci, to sprawa jest według nas naprawdę pilna. Pierwszym krokiem na drodze do uporządkowania tego tematu będzie przystąpienie przez Urząd Miasta do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego tego terenu i takie działania zostały już podjęte. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to musi trochę potrwać, nawet rok, ale od czegoś trzeba zacząć. Zaprosiliśmy też miasto do przejęcia osiedlowych dróg, co jest normalną praktyką w takich przypadkach. Natomiast nie chciałbym się wypowiadać na temat zasypania zbiornika wodnego na terenie osiedla, bo nie wiem, kto to zrobił. Mogę jedynie potwierdzić, że na mapach sprzed lat zbiornik jest, a w rzeczywistości go nie ma.
Mieszkańcy osiedla działają wielotorowo, szukając pomocy zarówno w Urzędzie Miasta, jak i w Radzie Miasta. W poniedziałek 22 stycznia odbyło się spotkanie gminnej Komisji Urbanistycznej, która ma lada dzień wydać opinię w sprawie przystąpienia do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego terenu osiedla.
– W tej chwili (24 stycznia – dop. aut.) nie znam jeszcze opinii Gminnej Komisji Urbanistycznej, ale zakładam, że będzie rekomendowała sporządzenie miejscowego planu dla osiedla – mówi burmistrz Wałcza Maciej Żebrowski. – To da nam podstawy do wywołania uchwały Rady Miasta w sprawie przystąpienia do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Trzeba mieć jednak świadomość, że to wszystko może potrwać nawet kilkanaście miesięcy. Warto też zdawać sobie sprawę, że samo sporządzenie planu, choć na pewno wskaże kierunki działania i uporządkuje niektóre sprawy, jeszcze niczego nie rozwiąże. W tej chwili jako miasto tak naprawdę nic nie możemy tam zrobić, bo teren jest całkowicie prywatny. Dopiero po przejęciu działek na drogi można myśleć o kolejnych etapach, a drogi to przecież niejedyny problem w przypadku tego osiedla. Równie ważne dla mieszkańców jest rozwiązanie tematu gospodarki wodami gruntowymi, co wpływa na zalewanie czy nawet podmywanie działek. Wszystko to pochłonie bardzo duże środki, a budżet miasta jest taki, jaki jest. Jest jednak jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Oczywiście rozumiem potrzeby oraz kłopoty mieszkańców tego terenu i chciałbym im pomóc. Doświadczenia tej kadencji wskazują, że mieszkańcy, co zrozumiałe, coraz częściej upominają się o swoje ulice. Przy okazji rozmów na temat problemów ul. Generała Władysława Andersa, już zdołałem usłyszeć o punkcie widzenia mieszkańców ulic oczekujących na remont kilkanaście albo kilkadziesiąt lat. I tę perspektywę też trzeba brać pod uwagę.
Tomasz Chruścicki