Rok temu wielu z nas zaangażowało się w akcję pomocy dla Ukraińców, uciekających do Polski, gdzie szukali schronienia. Na różne sposoby pomagały instytucje, firmy, osoby prywatne. Robiliśmy to odruchowo, spontanicznie i bezinteresownie, bo tak po prostu było trzeba. Dzieliliśmy się z uchodźcami tym, co sami mieliśmy, bo uważaliśmy, że tak powinni postępować przyzwoici ludzie. Nasi sąsiedzi nadal potrzebują pomocy. Jadwiga Fecek w siedzibie Fundacji Prosvita przy al. Zdobywców Wału Pomorskiego 11 organizuje zbiórkę darów, które mają im pomóc przetrwać zimę.
Co słychać u Twoich Ukrainek?Takie pytanie zadała mi kilka dni temu jedna ze znajomych. „Moje” Ukrainki to uchodźczynie: emerytowana solistka zespołu pieśni i tańca działającego przy Filharmonii w Kijowie, jej córka ekonomistka i wnuk nastolatek trafiły do mnie w marcu 2022 r. po doświadczeniach bombardowań w Czernihowie i okupacji Buczy.
Solistka mieszkała z nami do końca 2022 r., jej córka z wnukiem wyjechali do Kijowa w lipcu tegoż roku. Tę rodzinę przyjęliśmy na fali moralnego wzmożenia po wybuchu wojny i utrzymywaliśmy ze środków prywatnych.
Psycholożka dziecięca pracująca w przedszkolu z córeczkami 4 i 5 lat z Kijowa i jej siostra fizykoterapeuta, mistrzyni paraolimpijska z Odessy; księgowa z Charkowa z 8-letnią córką; prawniczka – również Charkowa i jej siostra z Mariupola z córką 6 lat; analityczka bankowa z córkami: pomocą stomatologiczną i gospodynią domową oraz 3 wnuków. Ci uchodźcy mieszkali u mnie w okresie czerwiec – wrzesień 2022 r.
Wrócili oni na Ukrainę po rozpoczęciu roku szkolnego, bo dzieci nie odnalazły się w polskich szkołach. Nie zawsze pojechali do swoich domów, częściej trafiali do rodzin na zachodzie Ukrainy.
Utrzymujemy ze sobą kontakt, za wyjątkiem księgowej z Charkowa, z którą kontakt urwał się styczniu tego roku.
Podczas pobytu w Polsce księgowa, prawniczka i analityczka pracowały zdalnie. Pozostałe dziewczyny podejmowały się doraźnych prac: sprzątania, przygotowania ukraińskich potraw, stylizacji paznokci. Nie chciały podejmować stabilniejszych zajęć, bo wszystkie liczyły, że lada dzień wrócą na Ukrainę, co w końcu zrealizowały.
Pomieszkiwały z nami przez 6 tygodni jeszcze dwie dziewczyny, mocno się od wszystkich dystansując. Wyjechały bez pożegnania i rozliczenia. Dokąd? Nie wiadomo.
Była jeszcze kucharka z mężem i córką, pracująca na kuchni COS Bukowina. Skąd uciekali – nie wiem. Po 2 miesiącach wyjechali do Zielonej Góry, gdzie według niesprawdzonych wieści prowadzą przydrożny bar.
Te osoby trafiły do mnie, bo prowadziłam pensjonat i dysponowałam pokojami z aneksami kuchennymi. Wszyscy przyjechali do Polski w lutym lub na początku marca 2022 r. Mieszkali w COS Bukowina, ale przed sezonem letnim musieli opuścić ośrodek, bo był potrzebny dla sportowców, albo u innych rodzin i trafiły do mnie, kiedy skończył się 120-dniowy okres finansowania przez Państwo Polskie.
Wynajęłam im pokoje za zwrot kosztów (elektryczność, gaz, woda). Wyżywienie zapewniały sobie wszystkie te rodziny we własnym zakresie. Jedni płacili z niewielkim naddatkiem to, co wynikało z kosztów. Inne dziewczyny rozliczały się co do złotówki, ale dodatkowo podejmowały się pracy w ogrodzie i obejściu. Tego roku porządek w ogrodzie był jak na bloku operacyjnym, a rośliny – pomimo upalnego lata – miały pod dostatkiem wody i plony były naprawdę imponujące, więc było się czym dzielić.
Niestety, ich dochody były więcej niż mizerne, bo jak wyraziła to emerytowana solistka, „w Ukrainie miałam mieszkanie, przyjaciół i wysoką emeryturę. Tu w Polsce moja emerytura to 300 zł. Jak za to żyć?”. Jakie dochody miały pozostałe moje ukraińskie lokatorki – nie wiem, ale obserwując ich strukturę zakupów na pewno niewiele wyższe.
Wszystkie korzystały z pomocy żywnościowej i odzieżowej. Niektóre z moich koleżanek miały im to za złe, bo dziewczyny były widywane w sklepach i w kawiarniach. Tak, chodziły do sklepów, ale najczęściej po to, żeby oglądać i dziwić się cenom. W kawiarniach spotykały się, żeby się wyżalić, dodać sobie otuchy, wymienić informacjami.
Nadal utrzymuję z tymi „moimi” Ukrainkami kontakt w mediach społecznościowych. Piszą: „u nas wsio normalno, rabotajem, żywiom, dziecki w szkole”. One próbują zrozumieć, co ja piszę po polsku, a ja przypominam sobie, czego się uczyłam w szkole na lekcjach języka rosyjskiego. Pomocą oczywiście służy mi „mister tłumacz z Google”. Niekiedy bywa zabawnie.
Na pytanie, w czym Im można pomóc, mają jedną odpowiedź: „nam niczego nie nada, my żywiom normalno” – choć skarżą się, że wynagrodzenie jest niższe, niż przed wojną, że ceny coraz wyższe. Jedyne, co je martwi, to sytuacja na froncie, gdzie są ich bliscy (mężowie, bracia, ojciec) i warunki życia ludności, która pozostała na terenach przyfrontowych.
Faktycznie, wojna na Ukrainie nam spowszedniała. Ale na wschodzie Ukrainy pozostali ci, którzy nie chcieli lub nie mogli zostawić swoich bliskich – starych, niepełnosprawnych, albo zbyt przestraszonych, by uciekać. Pozostali również ci, którzy nie mieli sił i środków.
„Moje” Ukrainki to jednak klasa średnia; miały tyle środków finansowych, by wyjechać i kilka miesięcy przeżyć w obcym środowisku. Ja zapewniałam im tylko dach nad głową i to za niewielką, ale jednak odpłatnością.
Idzie zima – w Ukrainie, zwłaszcza na jej wschodzie, dużo ostrzejsza, niż w Polsce. Domy są zniszczone albo „tylko” uszkodzone. Nie zawsze było jak zasiać i zebrać plony. Pomoc nawet jeśli dociera, to jest niewystarczająca. Nam – choć wcale niełatwo – żyje się jednak lepiej.
Dlatego apeluję do tych, którzy do tej pory pomagali i do tych, którzy chcą się dołączyć dopiero teraz, żeby nie pozostali obojętni.
Fundacja Prosvita nadal wysyła pomoc na Ukrainę. W dniach 13 i 14 listopada będę pełniła dyżur w lokalu wałeckiej Fundacji Prosvita przy al. Zdobywców Wału Pomorskiego 11. Zastanówcie się Państwo, jak możecie pomóc przetrwać zimę osobom żyjącym w strefie przyfrontowej na wschodzie Ukrainy i przynieście, co możecie.
Prosvita wysyła transport właśnie tam, na wschód Ukrainy, 15 listopada br.
A że mamy naprawdę hojne serca, świadczą wszystkie organizowane w Wałczu i okolicach akcje charytatywne.
Jestem przekonana, że ja i inne osoby które spędzą ten czas w lokalu Prosvity, będą miały co robić przy pakowaniu darów.
Jadwiga Fecek
Od Redakcji. Rok temu wielu z nas zaangażowało się w akcję pomocy dla Ukraińców, uciekających do Polski, gdzie szukali schronienia. Na różne sposoby pomagały instytucje, firmy, osoby prywatne. Robiliśmy to odruchowo, spontanicznie i bezinteresownie, bo tak po prostu było trzeba. Dzieliliśmy się z uchodźcami tym, co sami mieliśmy, bo uważaliśmy, że tak powinni postępować przyzwoici ludzie. Nie oczekiwaliśmy w zamian pieniędzy ani nawet wdzięczności. Większość z nas wierzyła, że gdybyśmy kiedyś znaleźli się w podobnej sytuacji, to spotkalibyśmy się z podobnym przyjęciem w Ukrainie. I ta wiara oraz chęć niesienia pomocy walczącemu o swoją i naszą niepodległość narodowi ukraińskiemu nadal w nas nie umarła – mimo, że wiele się przez półtora roku od wybuchu wojny zmieniło. W Polsce coraz częściej do głosu dochodzą ci, którzy twierdzą, że pomoc militarna i humanitarna dla Ukrainy była błędem, za który słono zapłaciliśmy i zapłacimy w przyszłości jeszcze więcej. Doszło do konfliktu o ochronę polskiego rynku, zasypywanego ukraińskim zbożem, które miało tylko przejechać przez nasz kraj, ale w wyniku pazernych działań wielu cwaniaków w jakiś tajemniczy sposób zostawało w Polsce, co naraziło na poważne straty wielu polskich rolników. Próby ochrony rodzimego rynku wywołały na Ukrainie oburzenie i skierowanie sprawy do międzynarodowego arbitrażu. W Polsce zostało to uznane za niewdzięczność, a niejako przy okazji nasiliły się wołania o historyczne rozliczenia, dotyczące rzezi na Wołyniu. Generalnie, oficjalne relacje polsko-ukraińskie wyraźnie ostygły.
Tymczasem w Ukrainie nic się nie zmieniło. Tam nadal trwa krwawa wojna, w której giną walczący o swoją ojczyznę żołnierze, systematycznie dochodzi do aktów ludobójstwa na cywilnej ludności. Giną dzieci, kobiety, starcy. Ludzie nocują w schronach, szukając w nich schronienia przed bombardowaniami i nalotami rakietowymi. Wielu z nich znamy osobiście, bo zimą i wiosną przyjęliśmy ich pod swój dach. Potem oni wrócili do siebie, ale czy przez to przestali potrzebować naszej pomocy? Czy powinniśmy teraz, w przededniu kolejnej zimy, zostawić ich samym sobie?
Odpowiedź wydaje się oczywista. Problemy, o których wspomnieliśmy wcześniej, powinny być rozwiązywane na poziomie rządów, a my powinniśmy pomagać Ukraińcom tak, jak pomaga się sąsiadom, których dom spłonął w pożarze. I powinniśmy to robić tak długo, jak będzie taka potrzeba – w ich i swoim interesie. Dlatego gorąco namawiamy do wielkodusznej reakcji na zbiórkę, zorganizowaną przez Panią Jadwigę Fecek.