10 marca w Wałeckim Centrum Kultury w cyklu „Wszystko, co kocham” odbyła się wystawa prac i osobistych przedmiotów zmarłej w styczniu tego roku wałeckiej artystki Ireny Żychowskiej – Inki.
Spotkanie cieszyło się dużym zainteresowaniem. Było i wzruszająco, i zabawnie. O malarce opowiadali jej syn Andrzej Gałecki, wnuczka Aleksandra Szymańska oraz przyjaciółka Dobrochna Szymańska.
– Kiedyś pojawiła się informacja, że mama zaczynała od ikon, to nieprawda. Malowała i rysowała od kiedy pamiętam. Mam jej notes datowany na 1948 rok i już wtedy – jako mała dziewczynka – przejawiała talent plastyczny. Miała niesamowitą kreskę – wspominał A. Gałecki. – Myślę, że gdyby trafiła na odpowiedniego managera, marszanda, byłaby znana. Może to subiektywna opinia, ale z mojego punktu widzenia robiła to naprawdę bardzo dobrze.
– Babcia miała tendencję do niewyrzucania rzeczy. Kolekcjonowała ładne przedmioty, wśród nich były kapelusze i ubrania. Ubrania kupowała najczęściej w szmateksach i wizyty tam traktowała jak polowanie. Kiedy coś upatrzyła, nie kupowała tej rzeczy od razu, ale spokojnie odkładała i czekała aż cena za kilogram będzie niższa. Wiedziała, że raczej nikogo poza nią to nie zainteresuje – opowiadała A. Szymańska. – Te kapelusze, które tutaj widzimy, to 1/10 tego, co miała u siebie w domu. Kiedy odwiedziłam babcię dwa tygodnie przed śmiercią, poprosiła mnie, żebym spakowała kapelusze do worków. Dokładnie instruowała w jakiej kolejności mam je układać, żeby się nie pogniotły. Długo szukałyśmy kolorowego kapelusza, który jest zaprezentowany na wystawie, miałam go nie chować, tylko powiesić na lampie, żeby mogła na niego patrzeć. To był ostatni raz, kiedy widziałam się z babcią.
– Jeśli Inka nas widzi, jest zadowolona, że tak wiele osób przyszło na tę wystawę – stwierdziła D. Szymańska. – Inka była osobą znaną, wręcz wielbioną, a jej twórczość niezwykle ceniona. Znam lekarza, który ma około 20 – 30 przepięknie wyeksponowanych obrazów Inki.
D. Szymańska opowiedziała historię tworzenia kopii drzewa genealogicznego Wedlów- Tuczyńskich. I. Żychowska malowała samo drzewo, jej syn herby, a przyjaciółka tworzyła podpisy po niemiecku. Rzeczoznawca, który wyceniał pracę tej trójki, nie potrafił wskazać… co jest kopią, a co oryginałem.
Swoimi wspomnieniami i anegdotami dotyczącymi Inki dzielili się także słuchacze. Wicestarosta Jolanta Wegner mówiła o swojej kolekcji obrazów I. Żychowskiej i o tym, jak udawało jej się nakłonić artystkę do namalowania obrazów na zamówienie (Inka tego bardzo nie lubiła). Artystka Joanna Rutkowska wspominała z kolei szalone sesje zdjęciowe z udziałem Ireny Żychowskiej i jej kapeluszy.
W kuluarach można było posłuchać prywatnych historii i anegdot, nieprzeznaczonych dla szerszego grona odbiorców. Były one potwierdzeniem słów, które tej niedzieli padały w WCK najczęściej: drugiej takiej Inki nie będzie.
zbk