Z ornitologiem, doktorem Piotrem Piliczewskim, współpracownikiem Centrali Obrączkowania Ptaków Stacji Ornitologicznej Muzeum Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk o projektach badawczych, które prowadzi i w których uczestniczą „nasze” ptaki, o ich zwyczajach i o tym, jak mądrze im pomagać rozmawia Zuzanna Błaszczyk-Koniecko.
Kiedy i w jakich okolicznościach trafił pan na teren powiatu wałeckiego?
– Do Wałcza przyjeżdżam od 2022 roku. Trafiłem tu, bo po pierwsze dostawałem wiadomości powrotne z ptaków, które zaobrączkowałem w innych miejscach, a po drugie mam tutaj przyjaciół, u których zatrzymuję się na dłużej. Pomyślałem więc, że także to miejsce obejmę swoim projektem.
Proszę o nim opowiedzieć.
– Tak naprawdę obecnie uczestniczę w dwóch projektach. Pierwszy trwa od 2019 roku i potrwa jeszcze przynajmniej kilkanaście lat. Jest moim autorskim projektem badawczym i dotyczy wykorzystania miast, osiedli ludzkich przez zimujące mewy. Trzeba wiedzieć, że mewy kiedyś tego nie robiły, zimują w miastach od stosunkowo niedawna. Chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób zimowanie w miastach wpływa na przeżywalność, przemieszczanie się i przyczyny śmiertelności. Projekt trwa, ale mam już kilka hipotez, dlaczego mewy zimują w miastach, to np. redukcja drapieżnictwa i wyższa temperatura.
Drugi to projekt Warszawskiego Zespołu Obrączkarskiego Tridactylus i dotyczy krukowatych, dlatego czasami obrączkuję też sroki, kawki, wrony i gawrony. Chcemy tutaj porównać przeżywalność, przywiązanie do miejsca, czy nawet biometrię, czyli różne parametry wielkości ptaków w różnych populacjach.
Po co właściwie obrączkuje się ptaki?
– Obrączkowanie ptaków jest najstarszą metodą badawczą, która ma już ponad 120 lat i sprawdza się do dzisiaj, dostarczając danych na temat przemieszczeń i biologii ptaków. W Polsce znakuje się wszystkie dziko żyjące ptaki z wyłączeniem gołębia miejskiego i bażanta. Polega na tym, że ptak dostaje obrączkę lub obrączki z indywidualnym kodem: w obu omawianych projektach znakujemy ptaki obligatoryjną obrączką metalową, która jest trwała i wystarcza na całe życie ptaka i plastikową, która jest dużo mniej trwała, ale kolorowa, przez co bardziej przyciąga wzrok i łatwiej ją odczytać. Po zaobrączkowaniu nie wiemy przecież, gdzie ten ptak poleci i co się z nim stanie. Ponieważ ptaki to najbardziej lubiana grupa kręgowców, najwięcej ludzi interesuje się właśnie ptakami, zwłaszcza amatorsko, są chętnie dokarmiane czy fotografowane, w związku z tym ptaki z obrączkami są często zauważane, a 90 procent odczytów jest dokonywanych przez niezwiązane zawodowo z ptakami, często przypadkowe osoby. Statystycznie przeciętna osoba przekazująca dane o ptaku odczytuje tego jednego ptaka w życiu. Czasem znajduje martwego ptaka z obrączką, innym razem ptak przysiądzie na parapecie, albo uda się odczytać dane z obrączki sfotografowanego ptaka.
Dane – wiadomości powrotne – przekazuje się do Centrali Obrączkowania Ptaków, podając numer z obrączki, w przypadku plastikowej z jej kolorem. Nie trzeba nawet znać gatunku. My to wiemy, został przecież oznaczony przy obrączkowaniu. Bardzo istotne jest miejsce i czas obserwacji oraz okoliczności, które tej obserwacji towarzyszyły, np. że stało się to podczas dokarmiania ptaków albo był obserwowany odpoczywający w stadzie. Kiedy znajdziemy martwego ptaka, spróbujmy ocenić przyczynę śmierci (np. znaleziony pod oknem). W przypadku ptaków regularnie odwiedzających dane miejsce i regularnie obserwowanych, warto te dane wpisywać też regularnie, np. raz na tydzień z adnotacją, że ptak przylatuje praktycznie codziennie o jakiejś porze. Każda informacja jest dla nas cenna. Odczyty obrączek przekazywać należy do Centrali Obrączkowania Ptaków – telefonicznie +48 (58) 308-07-59 lub mailowo ring@miiz.waw.pl, albo przez formularz dostępny na stronie ring.stornit.gda.pl/Stw.aspx. Kiedy przekażemy dane, otrzymujemy dostęp do historii ptaka i może się okazać, że mewa, który przylatuje do nas na parapet, jest lęgowa w dalekiej Rosji albo Finlandii. Jeśli regularnie odczytujemy ptaki, możemy założyć sobie konto w bazie POLRING, przez co korzystanie z bazy jest jeszcze bardziej wygodne, bo otrzymujemy powiadomienia i dożywotnio możemy śledzić odczytane przez nas ptaki. Są osoby, których hobby jest odczytywanie danych z obrączek i z jednego wyjścia w teren potrafią przynieść nawet kilkadziesiąt wiadomości.
Dlaczego tak rzadko zakłada się ptakom nadajniki GPS?
– To bardzo droga metoda. Za cenę jednego nadajnika GPS zaobrączkuję kilkaset mew. Po drugie, baterie się zużywają, a obrączki są na całe życie. Nadajniki, na które niestety mnie w tej chwili nie stać, sprawdziłyby się np. w przypadku badania kwestii żerowania mew: ile czasu spędzają na żerowaniu w mieście, a ile poza nim. Spodziewamy się, że żerują głównie poza miastem, ale nie wiemy, jakie są te proporcje. Odczytanie danych z obrączki mewy poza miastem stojącej w trawie jest wykonalne właściwie tylko z teleobiektywem, dlatego odczyty pozamiejskie na żerowiskach rzadko się zdarzają.
Dużo jest odczytów z Wałcza?
– Jest trochę, ale nie ma tutaj bardzo dużo zaobrączkowanych mew. Zaobrączkowałem do tej pory 30, 40. Są też wiadomości na temat ptaków zaobrączkowanych w Wałczu, ale odczytanych gdzie indziej. Jest na przykład śmieszka, która z Wałcza przeniosła się do Chodzieży i tam miała bardzo dużo odczytów. Są też ptaki zaobrączkowane w Szczecinie, a odczytane w Wałczu. Co ciekawe, najwięcej odczytów mają mewy srebrzyste, bo są duże, oraz śmieszki. Niektóre przynoszą w ciągu życia nawet 600 – 700 wiadomości powrotnych. Mewa siwa ma już dużo mniejszą odczytywalność. Jest bardzo dużo osobników, które nie dają żadnych odczytów. Badamy dlaczego tak się dzieje.
Dlaczego skupił się pan właśnie na mewach?
– Przede wszystkim mewy są długowieczne. Żyją niekiedy 20, a nawet ponad 30 lat. Przebywają w pobliżu człowieka, więc mogą być barometrem tego, co się dzieje w środowisku. Dużo rzeczy się u nich ostatnio zmienia i chcemy poznać przyczyny tych zmian. Bardzo dużo zwierząt w momencie, kiedy pojawia się człowiek, negatywnie reaguje na tę presję. Mewy przenoszą się w pobliże ludzi, m. in. uciekając przed nienaturalnymi, inwazyjnymi drapieżnikami, głównie wizonem (norką) amerykańskim i szopem praczem. Mewy kiedyś gniazdowały w siedliskach naturalnych, teraz nie bardzo mogą. Wiele gatunków zwierząt dało się człowiekowi zepchnąć, mewy zepchnąć się nie dają. Ich biologia jest coraz lepiej poznana, ale jednocześnie ważne jest, żeby lepiej ją zbadać. To bardzo inteligentne, charyzmatyczne ptaki, u których widać różnice w osobowości. Na przykład niektóre samce mew srebrzystych, które są śmiałe w stosunku do ludzi, niektóre potrafią jeść im z ręki, siadać na parapetach i dziobać w szybę, oczekując pożywienia. Samice są zwykle dużo bardziej nieśmiałe, co widać po informacjach powrotnych, dają wyraźnie mniej odczytów. Badam, czy takie ryzykowne zachowania działają na ich korzyść, czy wręcz przeciwnie, czy nie wystawiają się przez to na ataki drapieżników.
O ich inteligencji świadczy też fakt, że często jakaś para po niepowodzeniach lęgowych zaczyna eksperymentować. Na przykład mewa siwa przenosi się z brzegu rzeki do starego gniazda gawrona albo na dach.
Stają się wtedy ptakami „miejskimi”?
– Młode, które wyklują się w miastach, zwykle tylko do miast wracają, generując niestety konflikty z ludźmi. Nie są tak uciążliwe, jak człowiek dla wielu ptaków, ale trochę jednak są. Mniej problemowe są pojedyncze pary. One trochę krzyczą, pisklęta piszczą, ale da się z nimi żyć. Natomiast np. w Warszawie jest takie zjawisko, że mamy kolonie po 40 – 50 par mewy srebrzystej i białogłowej, chociaż bywają tam też inne gatunki i hybrydy, bo mewy się krzyżują. Wtedy jest już duży problem, bo one nieustannie hałasują, nawet w nocy. Jedna mewa się obudzi, krzyknie, zaraz budzą się inne i mamy rejwach. Harmider ustaje na godzinę, znowu coś się dzieje i sytuacja się powtarza.
Mieszkańcy protestują?
– Tak. Podejmuje się wtedy próby płoszenia, na które mewy są często odporne. Zalecenia są takie, żeby w przypadku pojedynczych par albo skrajnie zagrożonej mewy siwej, ptaków nie płoszyć. Jak mamy dużą kolonię z kilkudziesięcioma parami, możemy liczyć, że rozproszy się na okoliczne dachy i każdy będzie zajmowało kilka par, przez co będą mniej uciążliwe. One jednak niekoniecznie dalej odlecą, może np. tylko na sąsiedni blok. Ludzie panikują, starają się, żeby nigdzie nie pojawiały się śmieci w nadziei, że odlecą, ale dokarmianie mew nie ma dla ich gniazdowania żadnego znaczenia. One potrafią być lęgowe kilkadziesiąt kilometrów od źródeł pokarmu. Brytyjczycy stwierdzili np. że 90 procent pożywienia piskląt mewy srebrzystej w miastach stanowi pokarm naturalny, a tylko 10 procent antropogeniczny, czyli pochodzący od człowieka, choć w innych krajach bywa inaczej.
Jakie reakcje wywołują mewy w miastach?
– Bardzo różne i to też jest ciekawe, bo są mieszkańcy, którzy regularnie dokarmiają mewy na parapetach. Mewy srebrzyste wręcz wchodzą w takie indywidualne interakcje z ludźmi, którzy je dokarmiają, co widać po danych przesłanych z obrączek. Są też reakcje negatywne, o których było wcześniej. Natomiast myślę, że łatwiej jest z akceptacją mew, niż gołębi, o ile nie ma ich bardzo dużo. Jak już wspomniałem, nie mamy na to dobrej recepty, bo jeśli je przepłoszymy, będą hałasowały, rozwalały śmieci z koszy i robiły kupę komuś innemu.
A jak to wygląda w przypadku innych gatunków, na przykład krukowatych, które równie często spotykamy w miastach?
– Gawron staje się w miastach również gatunkiem konfliktowym, ponieważ – w odróżnieniu na przykład od sroki – buduje gniazda w koloniach. W parku mamy na przykład pięć par sroki i dwie pary wrony. Są rozproszone na drzewach i ludzie ich nawet nie zauważają. W tym samym parku mamy 80 par gawronów, które intensywnie hałasują, a – w opinii mieszkańców – mają głos nieprzyjemny dla człowieka – i robią kupę. W ubiegłym roku była taka głośna sprawa w Świebodzinie, kiedy burmistrz napisał o „przywracaniu parku mieszkańcom przez usuwanie gniazd gawronów”.
Co to za park bez ptaków?
– No i ludzie słusznie się oburzyli, interweniował nawet minister klimatu i środowiska. Gdzieś w środkowej Polsce była z kolei sytuacja, że sokolnik płoszył gawrony w parkach. Skończyło się to jeszcze gorzej, bo wcześniej brudziły w parkach, a potem na samochodach. Kiedyś krakały ludziom w parkach, a teraz kraczą ludziom w okna na osiedlach. Skończyło się tak, że wycięto drzewa, żeby się tych gawronów pozbyć. No i one wróciły do parków, bo gdzieś lęgi odbywać muszą. Nie da się ich wypłoszyć z miast, bo one w miastach żyją. Jak się je wypłoszy z miasta A, przeniosą się do miasta B.
Kawka ma w mieście inny problem, bo gniazduje w otworach budynków: wentylacyjnych, czy stropodachów. Traci siedliska w przypadku termomodernizacji. Kawki potrafią wyjąć kratki, którymi ludzie te otwory zasłaniają, ale generalnie to się powinno kompensować budkami lęgowymi.
To się rzeczywiście dzieje?
– Każdy remont budynku na zewnątrz powinien być poprzedzony analizą ornitologiczną albo chiropterologiczną. Musimy sprawdzić, jak to wygląda z zasiedleniem przez ptaki i nietoperze. Niestety, i na to zawsze bardzo narzekam, nie chcemy wieszać budek na budynkach wielorodzinnych. Teraz jest i tak trochę lepiej, bo po pracach termomodernizacyjnych te budki częściej się pojawiają, ale nie robi się tego profilaktycznie. Do groteskowej sytuacji doszło np. w Wejherowie. W bloku z wielkiej płyty było bardzo dużo jerzyków. Po termomodernizacji wszystkie otwory zostały zaklejone i nie ma teraz ani jednej pary, ale mamy za to… murale z jerzykami, które pokazują jerzyka jako tradycyjnego ptaka miejskiego.
Dramat…
– Marzy mi się, by w momencie, kiedy remontujemy albo coś budujemy, uwzględnić te gatunki ptaków i nietoperzy, które obligatoryjnie zasiedlają wyłącznie budynki, bo do tego się przystosowały i profilaktycznie wieszać im budki i skrzynki nawet jeśli ich tam jeszcze nie ma. To np. wróble, jerzyki, kopciuszki, mroczki późne. Główny argument przeciwko brzmi: „nikt tak nie robi i te budki dziwnie wyglądają”. Problem jest taki, że jeśli one nie zagniazdują lub nie schronią się w budynkach, nie pojawią się gdzie indziej. Mamy więc budynki w ogóle bez ptaków.
Co na ten temat mówią przepisy?
– Przepisy mówią, że należy weryfikować zasiedlenie budynku przez gatunki chronione, dopasowywać termin prac do aktywności zwierząt oraz każdorazowo uzyskiwać zgodę na niszczenie ich siedlisk czy płoszenie. Jeżeli na skutek prac siedliska zostały utracone, należy dokonać kompensacji, czyli wywiesić określoną liczbę budek. Niestety, prawo nic nie mówi na temat profilaktycznego wywieszania budek lęgowych w przypadku nowych budynków. Trzeba pamiętać, że ww. zabiegów należy dokonać także w przypadku wycięcia drzew czy krzewów, które były przez ptaki zasiedlone.
Jak możemy realnie pomagać ptakom w miastach?
– Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że dokarmianie nie jest sposobem na pomoc ptakom. Robimy to dla siebie, nie dla ptaków. Ono się przydaje, kiedy chcemy obserwować ptaki, czy odczytywać dane z obrączek.
Trzeba pamiętać, że dokarmianie może ptakom szkodzić i tak się dzieje w przypadku karmionych chlebem łabędzi. Innym ptakom, jak na przykład gawronom czy mewom, ten rodzaj pokarmu aż tak bardzo nie szkodzi, chociaż też nie jest dla nich idealny. Nie szkodzi dlatego, że aż tak bardzo nie polegają na dokarmianiu. Łabędzie żywią się roślinami wodnymi, bogatymi we włókno pokarmowe, są mało odżywcze, ale mają dużą objętość. Niestety chleb łabędziom bardzo smakuje i kiedy one go zjadają, ich kondycja się pogarsza. Proponowane w zastępstwie płatki, makarony, kasze czy ziarno nie są aż tak niezdrowe jak chleb, ale nadal nieodpowiednie dla łabędzi w dużych ilościach. To nie jest tak, że one żyją, bo są dokarmiane, intensywne dokarmianie jest negatywnym czynnikiem, które one znoszą.
To jest specyficzny problem. Na dużych jeziorach w Wałczu, o bogatej linii brzegowej, gdzie jest mnóstwo naturalnego, wartościowego pokarmu dla łabędzi, one siedzą w miejscach dokarmiania, niekiedy są przejedzone i nie reagują już na podawany pokarm. Miejsca dokarmiania są wręcz usłane kopcami chleba, makaronów i ryżu. To nie ma najmniejszego sensu, bo one jedzą tylko podawany przez ludzi pokarm, a nie to, co powinny.
Ptaki można dokarmiać, ale wyłącznie pokarmem najbardziej zbliżonym do naturalnego i najlepiej w niewielkich ilościach. Kaczkom i łabędziom można zaproponować płatki zbożowe bez cukru i ziarno, jeśli nam na ich karmieniu aż tak bardzo zależy, pamiętajmy, że w ich diecie to odpowiednik naszych chipsów i czekoladek. Podobny pokarm zjedzą gołębie. Chociaż mewy i krukowate mogą jeść chleb i ziarno, te pierwsze chętniej zjedzą mięso, np. mielone, a te drugie także orzechy. Dzwońce, sikory i inne podobne ptaki zjadają słonecznik, wróble także zboża, kosom, kwiczołom i rudzikom możemy wyłożyć jabłka czy gruszki. Nie wyrzucajmy kilogramów jedzenia, bo sprowadzamy problemy. Stada gołębi w miastach to nie jest problem wygenerowany przez same gołębie, tylko przez ludzi, którzy je intensywnie dokarmiają, a potem mamy w pobliżu efekt w postaci tupania po parapetach, gruchania, brudzenia i zirytowanych mieszkańców. Niedokarmiane obficie rozproszą się na większym obszarze.
To błędne koło. Można powiedzieć, że ptaki w miastach poradzą sobie bez dokarmiania?
– Oczywiście. Tym bardziej, że nie mamy teraz ostrych zim. Ono może być sposobem na obserwację albo zapewnienie kontaktu z ptakami dla tych osób, które tego kontaktu potrzebują, ale trzeba to robić mądrze: pokarmem zbliżonym do naturalnego i w niewielkich ilościach.
Jak więc możemy im jeszcze pomóc?
– Warto uczestniczyć w programach nauki obywatelskiej, jest ich wiele, np. prace Akcji Bałtyckiej, wspominane odczytywanie obrączek, zgłaszanie obserwacji ptaków do bazy www.ornitho.pl/ czy atlasu rozmieszczenia sów: atlas.sowy.sos.pl/. Wieszajmy budki, także profilaktycznie w przypadku nowych i istniejących budynków, nie wycinajmy drzew i krzewów. Sadźmy rodzime gatunki, ale nie wyłącznie iglaki, są gatunki dużo bardziej korzystne dla ptaków. Kiedy już wycięcie, czy przycięcie drzewa jest konieczne, róbmy to poza okresem lęgowym i po weryfikacji znaczenia dla gatunków chronionych oraz po uzyskaniu stosownych zgód. Ograniczajmy penetrację siedlisk przez koty i zapobiegajmy kolizjom z dużymi przezroczystymi powierzchniami, takimi jak szyby, czy ekrany energochłonne. Warto wiedzieć, że lepiej nie naklejać sylwetek ptaków, bo to może być dla nich zachęta, żeby w tym miejscu przysiąść, skoro zrobił to już inny ptak. Dużo lepiej sprawdzają się kropki. Można kupić specjalne folie. Skoro już rozmawiamy w okresie okołosylwestrowym – warto byłoby wyeliminować używanie przynajmniej petard hukowych. Pomaganie ptakom to kwestia nieoczywista. Trzeba coś o ptakach wiedzieć, żeby robić to mądrze.
I mam nadzieję, że ten artykuł się temu przysłuży.
Dziękuję za rozmowę.
Niestety mewy i krukowate są zagrożeniem dla mniejszych ptaków i en temat należy poruszyć!!!!
Mieszkam w osiedlu domków jednorodzinnych. Sikorki już w listopadzie się dobijały do okien, bo nie mogły znaleźć pożywienia. Nic dziwnego, wokół domków przycięte na 3 cm trawniczki, kombiki. Nikt nie zostawia chwastów i traw z nasionami na zimę, to samo drzewek owocowych z przyschniętymi owocami. Tam gdzie były jakieś nieużytki powstają nowe osiedla apartamentowców, wybrukowane podjazdy, parkingi. Na wsi też nie lepiej, na polach uprawnych na zimę zasiany poplon, zostanie zmłucony zanim wyda nasiona.
Systematycznie niszczymy siedliska ptaków, i mówią, że dokarmiać ich nie należy … widzę, że ornitolodzy to podobni miłośnicy przyrody jak myśliwi czy wycinający lasy leśnicy.