piątek, 24 stycznia
Strona głównaAktualnościPozwólmy młodym decydować o sobie

Pozwólmy młodym decydować o sobie

Z Piotrem Filipiakiem, dyrektorem Powiatowego Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego, debiutującego w roli radnego Rady Miasta Wałcz, rozmawia Tomasz Chruścicki.

Jak to się właściwie stało, że postanowiłeś zostać radnym właśnie teraz?

– To nie tak, że postanowiłem teraz. Ta myśl kiełkowała mi w głowie od długiego czasu, tylko że wcześniej miałem dużo ważnych obowiązków zawodowych. Chodzi o połączenie dawnego Zespołu Szkół Nr 3 (d. „zawodówka” – dop. red.) z Zespołem Szkół Nr 2 (d. „budowlanka – dop. red.), o realizację dużych inwestycji, m.in. budowę nowoczesnych warsztatów na ul. Bankowej i kontraktu samorządowego, itd. Przez to ta myśl, która we mnie była, schodziła na dalszy plan. Ale w końcu to ziarenko zakiełkowało, urosło i dojrzało. Dość długo zastanawiałem się też, czy mnie to jest w ogóle potrzebne, po wielu latach intensywnej pracy zawodowej. Nieskromnie mówiąc wydaje mi się, że zbudowałem sobie jakąś pozycję jako dyrektor szkoły trudnej, która przechodziła wiele etapów, a w 2006 roku, kiedy objąłem stanowisko dyrektora, była w trudnej sytuacji – jako placówka niedoinwestowana była dla uczniów i ich rodziców szkołą ostatniego wyboru. Postawiłem przed sobą cele, które myślę, że udało mi się zrealizować. Może jeszcze nie do końca, ale na pewno w takim zakresie, że szkoła zyskała jakby nowe życie. Oczywiście nie dokonałem tego sam, ale wydaje mi się, że udało mi się tchnąć nowego ducha w całą ekipę nauczycieli i pracowników. Oni uwierzyli od nowa w sens tego co robią, dostrzegli korzyści płynące z zaangażowania w inne formy swojej pracy, typu działalność kulturalna na terenie miasta, zachęciłem ich też np. do występowania na scenie. To nas ze sobą związało: oni zaufali mnie, a ja im, i z czasem ta szkoła zaczęła funkcjonować na innym poziomie.

Wróćmy jednak do pytania o to, jak zostałeś radnym…

– Właśnie chciałem do tego nawiązać. Po osiągnięciu kolejnych celów zawodowych wróciła do mnie myśl o zaangażowaniu się w samorząd. To nie tak, że zniknęły wszystkie moje wątpliwości, ale po rozmowach z burmistrzem i starostą podjąłem decyzję, że przyszedł ten czas. Oni stwierdzili, że mam ludziom wiele do przekazania i mam na tyle duży autorytet w środowisku, że mogę dużo od siebie dać. Przeanalizowałem jeszcze raz wszystkie za oraz przeciw i pomyślałem: dlaczego nie? Mam spore doświadczenie i w sporcie, i jako nauczyciel, a potem dyrektor, wcześniej również jako metodyk w Powiatowym Ośrodku Doskonalenia Zawodowego, więc dlaczego miałbym się tym nie podzielić? Koniec końców, zdecydowałem się wystartować w wyborach.

Nie bałeś się tej weryfikacji?

– Bałem się jak diabli. Znałem co prawda swoją wartość, wiedziałem, na co mnie stać i ile dotychczas osiągnąłem, ale czerwona lampka jednak mi się w głowie zapaliła. Bo co by było, gdyby wyborcy powiedzieli mi, że jednak nie?

I co by było? Koniec świata?

– Nie koniec świata, ale jak się ma już te 60 lat, to jednak się o takich sprawach myśli, bierze się pod uwagę różne scenariusze.

Jaką kampanię prowadziłeś?

– Myślę, że nie agresywną, ani nawet nie bardzo intensywną. Sporo rozmawiałem z ludźmi, ale to nie było namawianie, tylko przedstawianie swojej wizji rozwoju miasta i funkcjonowania samorządu.

Pewnie po wyborach mocniej uwierzyłeś w siebie?

– Pamiętasz, że jako trener Orła Wałcz jeszcze w latach 90. początkowo nie miałem wielu sukcesów. Zacząłem od pasma porażek, ale potem zdarzył się jeden spektakularny wynik, potem drugi i nastąpiło odbudowanie. Podobny mechanizm jest w przypadku dobrego wyniku wyborczego. Sukces daje energię. Wcześniej były obawy, zresztą nie tylko moje, bo moja żona też pytała co będzie, jeśli się nie dostanę do rady, czy się tego nie boję. Owszem, bałem się, ale w życiu układało mi się zwykle tak, że kiedy przychodziło mi podejmować trudne decyzje, to dobrze na tym wychodziłem. Tak też było w tym przypadku.

Po osiągnięciu tak spektakularnego wyniku zaczęło się o Tobie mówić jako o kandydacie na stanowisko przewodniczącego rady. Miałeś takie ambicje?

– Owszem, był taki temat, ale uznałem, że w tym momencie byłoby to dla mnie za dużo. Nadal mam dużo obowiązków zawodowych: rozbudowuję „budowlankę”, za chwilę będę zajmował się termomodernizacją dwóch obiektów, także tych zadań mi nie ubywa. A kiedy zobaczyłem, ile czasu przewodniczący rady musi poświęcić na przygotowanie sesji i wykonywanie innych obowiązków, które na nim spoczywają, to zrozumiałem, że nie byłbym w stanie pogodzić wszystkiego. Zwłaszcza, że – patrząc na to z perspektywy przewodniczącego Komisji Oświaty, Kultury i Sportu Rady Miasta – zrozumiałem, że to jest coś innego, niż na przykład rada pedagogiczna. Do pełnienia funkcji radnego czy przewodniczącego komisji trzeba się zupełnie inaczej przygotowywać. To są dla mnie nowe rzeczy.

Jak oceniasz wybór Dariusza Szalli na przewodniczącego rady? W pracy zawodowej jest przecież Twoim podwładnym i taka zależność mogła wywoływać pewne wątpliwości.

– Znam Darka od wielu lat, jesteśmy prawie rówieśnikami, pracujemy w jednym zespole. O ile przed pierwszą sesją, którą poprowadził, podobnie jak każdy inny radny, mogłem się zastanawiać, jak sobie poradzi, o tyle po tych trzech sesjach, które już się odbyły,  uważam, że wybranie go było strzałem w dziesiątkę. Mam tu na myśli poziom merytorycznego przygotowania się do sesji, sposób jej prowadzenia i doświadczenie jako radnego.

Podoba Ci się sposób podejmowania decyzji w waszym zespole?

– Od początku wyobrażałem to sobie w ten sposób, że najpierw ze sobą rozmawiamy, a potem ustalamy wspólne stanowisko.

Wieść gminna niesie, że wybór kandydata na przewodniczącego rady odbył się jednak w innym trybie.

– Trochę mnie to zabolało. Zaznaczam, że nie chodzi o moje ambicje, bo – jak już mówiłem – ja i tak nie podjąłbym się tej roli, ale odbyło się to w sposób budzący moje wątpliwości. Wyraziłem swoją opinię na spotkaniu teamu: zanim podejmiecie jakąkolwiek decyzję, zwłaszcza w tak kluczowej kwestii, jak wybór kandydata na przewodniczącego rady, musicie nas o tym informować. Nie chcę być stawiany przed faktami. Poparło mnie wtedy kilkoro innych radnych.

Osiągnęliście swój cel?

– Tak, teraz podejmowanie decyzji wygląda już inaczej. Najpierw się spotykamy i dyskutujemy, a dopiero potem ustalamy wspólne stanowisko. I zapewniam, że na tych spotkaniach nie poklepujemy się po plecach, tylko każdy mówi to, co myśli. Dyskutujemy nie tylko w tematach personalnych. Trudne były na przykład nasze rozmowy w sprawie podwyżki cen za wywóz śmieci. Padały różne argumenty, często zupełnie rozbieżne, ale jakąś decyzję trzeba było jednak podjąć. Zderzyliśmy się z brutalną rzeczywistością: do przetargu staje jedna firma, która przedstawia swoje warunki i jeśli nie dojdzie do podpisania umowy, miasto zostanie zasypane śmieciami. Tak naprawdę wybór był ograniczony, bo polegał na tym, że albo mieszkańcy zapłacą więcej, niż dotychczas za wywóz śmieci niejako bezpośrednio, albo w formie dopłaty z budżetu miasta, w którym finalnie zabraknie pieniędzy na inne cele. W obydwu przypadkach są to jednak pieniądze pochodzące od mieszkańców.

To nie był jedyny drażliwy problem, przed którym stanął Wasz team i cała rada… Mówię o głosowaniu w sprawie wyrażenia przez radę zgody na odwołanie ze stanowiska dyrektora Bukowiny, waszego kolegi Zdzisława Rydera.

– To nie była łatwa sprawa i my naprawdę szukaliśmy różnych rozwiązań, analizowaliśmy wyroki sądów administracyjnych w Polsce, wydawane w podobnych sprawach i okazało się, że po prostu nie mamy innego wyjścia. Nie możemy blokować doboru swoich współpracowników przez dyrektora COS w Warszawie. W tej sprawie pojawiło się wiele fałszywych zarzutów, że rzekomo to my zwolniliśmy z pracy dyrektora Rydera. To nieprawda. My nie mamy nawet takiego prawa. Rada podjęła tylko uchwałę dotyczącą tego, czy był związek pomiędzy pełnieniem funkcji radnego i wykonywaniem obowiązków dyrektora COS OPO Wałcz. Jeśli takiej zależności nie ma, to Rada niestety musi podjąć uchwałę o wyrażeniu zgody na odwołanie. Można te przepisy oceniać według uznania, ale one nas obowiązują.

Tę uchwałę odrzuciła już jednak rada poprzedniej kadencji i wprowadzenie jej ponownie do porządku obrad już w nowej kadencji zaczęło przypominać sytuację: będziemy głosować tyle razy, ile będzie trzeba, aż rada wyrazi zgodę na odwołanie.

– Tę poprzednią uchwałę odrzucił wojewoda.

I zaczęło to wyglądać na wywieranie presji na radnych.

– Ja rozumiem, do czego zmierzają te pytania. Rzeczywiście teoretycznie może być tak, że ja czy każdy z radnych znajdzie się w takiej sytuacji, jak Zdzisław Ryder. Jeśli chodzi o moją osobistą opinię, to ja na sesji powiedziałem wyraźnie, że Zdzisława cenię i będę go cenił za to, że wykorzystał istniejący układ polityczny oraz możliwości, które się przed nim otworzyły, dzięki czemu na Bukowinie powstały nowe obiekty, przede wszystkim hala wielofunkcyjna. Dzisiaj realia są już jednak inne i trzeba zrobić wszystko, żeby wykorzystać nowe okoliczności z korzyścią dla ośrodka na Bukowinie i całego miasta. Przyznaję, że podnosząc rękę podczas tego głosowania, miałem kamień na sercu, bo znam Zdzisława od wielu lat, można powiedzieć, że wychowaliśmy się na jednym podwórku, współpracowaliśmy w sprawach zawodowych, całkiem dobrze się ze sobą dogadywaliśmy. To była pierwsza z trudnych sytuacji, przed którymi stanąłem i zapewne jeszcze będę stawał jako radny. Jakąś decyzję trzeba było jednak podjąć. W swojej pracy zawodowej też mierzyłem się z podobnymi dylematami, więc to nie było dla mnie coś nowego, z czym wcześniej nie miałem nic wspólnego. Miałem, ale zawsze było to dla mnie trudne, bo tu na szali leżą ważne, życiowe sprawy. Myślę, że mimo wszystko nie skrzywdziliśmy Zdzisława, który nabył już prawa emerytalne, więc nie odbieraliśmy mu środków do życia. To jest jednak jego osobisty wybór, jak zachowa się w tej sytuacji. Przypomnę, że w podobnym położeniu był kiedyś Piotr Marszałek, który uznał, że jego dalsza praca na stanowisku dyrektora ośrodka na Bukowinie po przejęciu władzy przez PiS nie ma już sensu i sam odszedł ze stanowiska.

Czy Twoje wyobrażenie o sposobie wykonywania mandatu radnego pokrywa się z rzeczywistością, z którą się mierzysz?

– Praca w radzie to dla mnie okazja do zdobywania nowych doświadczeń i nowych obserwacji. Bardzo cieszy mnie duże zaangażowanie młodych ludzi w funkcjonowanie samorządu, z którym mamy do czynienia w tej kadencji. Uważam, że to jest bardzo korzystne dla miasta. Wałcz się wyludnia. Jeszcze niedawno mieliśmy prawie 30 tysięcy mieszkańców, dziś jest ich niewiele ponad 20 tysięcy. Ludzie z naszego pokolenia już tu zostaną, ale chodzi o to, żeby zahamować odpływ młodzieży. Nie osiągniemy tego w taki sposób, jaki miał miejsce do niedawna, że wyłącznie starsze pokolenie decyduje o tym, w jakim kierunku będzie się rozwijać miasto, co tu powstanie, a co nie – nie uwzględniając wcale lub uwzględniając w zbyt małym stopniu potrzeby młodych wałczan. Perspektywy ich rozwoju były znikome. Teraz przed młodszym pokoleniem otworzyła się nowa szansa, która jest też szansą dla miasta. Przecież kiedy będą realizowane ich potrzeby i pomysły, to moim zdaniem jest realna nadzieja, że nie odczują potrzeby czy wręcz konieczności, żeby stąd wyjeżdżać, dlatego jednym z najważniejszych zadań, jakie przed sobą jako radny stawiam, jest wzmocnienie siły głosu młodego pokolenia. Jestem w o tyle dobrej sytuacji, że słyszę to, co młodzi ludzie mówią na korytarzach szkoły. Miasto proponuje im niewiele, a co więcej, do niedawna blokowało nawet możliwości normalnego funkcjonowania instytucji, które mogłyby służyć młodzieży, a mówię na przykład o WCK czy kinie. Trzeba dać młodym większe możliwości decydowania o sobie.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

Od autora. Z uwagi na wieloletnią znajomość z Piotrem Filipiakiem, zdecydowałem się zachować mniej oficjalny, za to bliższy rzeczywistości zapis naszej rozmowy.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Zobacz również

Pracowita noc służb

To był dobry rok

Rankingowa mizeria

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Reklama -spot_img

Popularne

Pracowita noc służb

Dramat w Wałczu Drugim

Studnica chce do Kalisza

Rankingowa mizeria