środa, 30 kwietnia
Strona głównaAktualnościSędzia ukradł zwycięstwo...

Sędzia ukradł zwycięstwo…

Siadając do opisywania sobotniego meczu Orła z GKS Manowo, miałem świadomość, że czeka mnie jedno z najtrudniejszych zadań w dotychczasowej pracy zawodowej. Tak naprawdę bowiem wystarczyłoby najwyżej sześć niezbyt rozbudowanych zdań, by zrelacjonować to, co 5 kwietnia wydarzyło się na wałeckim stadionie. Z szacunku do zaskakująco sporej grupki kibiców wałeckiej drużyny, którzy mimo fatalnej pogody zjawili się na trybunach, postanowiłem dać z siebie wszystko i nie upominać się o premię za pracę w warunkach szczególnie zagrażających zdrowiu…

Orzeł Wałcz – GKS Manowo 1-1 (0-0)

Orzeł Wałcz: Edwin Odolczyk – Hubert Antoniak, Marek Hermanowicz, Szymon Bezhubka, Vincenzo Riccio – Mateusz Lewandowski, Patryk Ściurkowski, Daniel Popiołek (70′ Konrad Mularczyk), Konrad Trzmiel, Dominik Ściurkowski (70′ Filip Paczyński) – Jakub Kuzio (85′ Patryk Kowalczuk).

Bramka dla Orła: Jakub Kuzio (67′).

Jeśli chodzi o wagę sobotniej potyczki Orła z GKS Manowo, należy powiedzieć, że nie była ona szczególna. Goście są jedną z najsłabszych ekip w 4. lidze, czego jasno dowodzi tabela. Już przed pierwszym gwizdkiem sędziego Roberta Szczygła (notabene, okazał się on jedną z najważniejszych postaci tego meczu, ale o tym będzie potem) wiadomo było, że ewentualny sukces w meczu z Orłem nie poprawi zbytnio sytuacji zespołu spod Koszalina. Spodziewane zwycięstwo wałeckiej ekipy mogło natomiast przybliżyć ją do bezpiecznego miejsca w środku tabeli, co jest o tyle ważne, że niestety coraz bardziej realny staje się scenariusz, że po spadku Vinety Wolin i Wybrzeża Rewalskiego z 3. ligi czwartą ligę zachodniopomorską opuści po tym sezonie aż pięć zespołów. Z punktu widzenia Orła było więc o co grać i warto było wygrać, a że siła rywala nie powalała, więc wydawało się, że wszystko jest w nogach i głowach wałeckich piłkarzy.

Zła informacja, jaka wypłynęła przed meczem z wałeckiej szatni, mówiła o tym, że gdyby miał się spełnić czarny scenariusz, to trener Dariusz Pilip nie będzie mógł skorzystać z usług Wojciecha Suślika nawet do końca tego roku. Według wstępnej diagnozy, kontuzjowane kolano skrzydłowego trzeba będzie bowiem zoperować, a potem zawodnika czekałaby wielotygodniowa rehabilitacja. Ostateczne decyzje zapaść mają w tym tygodniu.

Trener nie mógł także skorzystać z usług pauzujących za czerwone kartki Jakuba Kraszkiewicza (w najbliższym meczu będzie już mógł zagrać) oraz Huberta Leśnego (zostały mu jeszcze do odpokutowania dwa spotkania).

Była też jednak dobra informacja – jeden z czołowych piłkarzy Orła Konrad Mularczyk po kilku tygodniach przerwy wrócił do względnego zdrowia oraz treningów, ale trener zdecydował, że były reprezentant Polski juniorów mecz z GKS-em rozpocznie na ławce rezerwowych.

Przebiegiem zdarzeń na boisku od początku meczu niepodzielnie rządził porywisty wiatr, wiejący ze zmiennych kierunków, z reguły jednak w pierwszej połowie będący sprzymierzeńcem piłkarzy Orła. Okazało się jednak, że zarówno mocne podmuchy, jak i nierówna murawa oraz zbyt słabe zaawansowanie techniczne zawodników obydwu zespołów sprawiły, że gra stała na bardzo słabym poziomie. Jakiekolwiek założenia taktyczne legły w gruzach, bo piłkarze zarówno GKS-u, jak i Orła nie potrafili wymienić między sobą trzech celnych podań, nie licząc zagrań pomiędzy obrońcami przy wyprowadzaniu piłki z własnej połowy. Próby dłuższych zagrań, zwłaszcza górą, skazane były na niepowodzenie, bo jeśli nawet futbolówka docierała do adresata, to ten miał najczęściej nieprzezwyciężalne problemy z jej opanowaniem…

W pierwszych 45 minutach gra – a mówiąc ściślej, namiastka gry – poza dającymi się zliczyć na palcach jednej ręki wyjątkami toczyła się z pominięciem obydwu pól karnych. Wałecki zespół prezentował się w tej części meczu odrobinę lepiej od gości, ale niewiele z tego wynikało. Lekka przewaga gospodarzy rysowała się wyłącznie w środkowej strefie boiska, dość solidnie grał też blok obronny, który kasował w zarodku wszystkie próby przedostania się na przedpole Odolczyka w wykonaniu graczy GKS Manowo.

Dość powiedzieć, że goście nie oddali w pierwszej połowie żadnego celnego strzału, a gospodarze podjęli dwie próby, w tym jedną zakończoną unieważnionym przez sędziego sukcesem. Nie było to wprawdzie wynikiem składnej akcji – w 23. minucie piłkę z własnej połowy wybił przed siebie jeden z obrońców Orła, ta niesiona wiatrem spadła na głowę Jakuba Kuzio, który zagrał ją przez siebie, mniej więcej w kierunku wbiegającego w pole karne Popiołka. Pomocnik gospodarzy zdołał dosięgnąć i opanować futbolówkę, a następnie oddał niezbyt mocny strzał lewą nogą z 10 metrów w kierunku dalszego słupka i pokonał bramkarza GKS. Sędzia boczny zasygnalizował jednak, że Popiołek był na pozycji spalonej, a główny rozjemca gola nie uznał.

Obserwujący mecz z trybun na wysokości całej akcji kibice (w tym także byli lub aktualni sędziowie) głośno złorzeczyli sędziemu, twierdząc, że o spalonym mowy być nie mogło. Ich opinię potwierdziła analiza tej sytuacji na zapisie video, z której jasno wynika, że w momencie zgrania piłki przez Kuzio, Popiołek miał przed sobą przynajmniej jednego, jeśli nie dwóch obrońców GKS, plus oczywiście bramkarza. Robert Szczygieł zdania jednak oczywiście nie zmienił i mecz toczył się dalej…

Więcej w czwartkowym wydaniu Gazety Wałeckiej.

Tomasz Chruścicki, fot. Kaja Rodzik

Zobacz również

Pożegnanie z Anią

Areszt dla dilera

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Reklama -spot_img

Popularne

640 podpisów dla dyrektorki GOK-u

Życie nam niemiłe?

Pożegnanie z Anią

Duży hokej na Bukowinie