środa, 30 kwietnia

Silny z natury

Wstaje codziennie o 4:00 rano. Pije kawę i idzie ćwiczyć do siłowni, którą sam zbudował. W zasadzie to nie siłownia, tylko konstrukcja, po której porusza się głównie za pomocą rąk. Taki trochę małpi gaj. Około godz. 5.10 zbiera się do pracy. Zaczyna o 6.00.  Mówi, że jego praca jest ciężka, bo pracuje fizycznie. Kończy ją o 14.00. Szybko jedzie do domu, żeby się przebrać i pobiegać w okolicznych lasach. Później pracuje u siebie w gospodarstwie albo pomaga teściowi przy wyrabianiu drewna w lesie. Jest w czołówce polskich zawodników biegów przeszkodowych (OCR). Biega pod egidą marki Runmageddon (od kiedy zobaczyli co to za gość, marzyli, żeby był w ich teamie). Mieszka w uroczej wiosce nad pięknym jeziorem. Wiek chrystusowy. I jego historia to gotowy scenariusz na film. To Mateusz Olichowski z Nakielna.

Kajam się

O Mateuszu wiedziałem, że „coś tam” biega, „coś tam” osiągnął w OCR-ach, „coś tam” reprezentuje. Jednak nigdy dokładnie nie prześledziłem jego dokonań. I teraz jest mi po prostu trochę wstyd. Nawet przed naszym spotkaniem nie zadałem sobie trudu, żeby wejść na jego profil i go pobieżnie przejrzeć. Gdy gadaliśmy w redakcji, opowiadał o sobie w zasadzie bez emocji. Urywał zdania. Często nie pamiętał o datach, miejscach, cyfrach. Medali nie kolekcjonuje. Pucharów nie eksponuje. Wynikami się nie przechwala. Często czegoś nie pamięta albo nie wie. Chyba nawet nie zdaje sobie sprawy jakim jest kozakiem. Dlatego podejrzewam, że gdy trafił pod skrzydła Runmageddonu, ekipa wymusiła na nim, żeby stał się bardziej medialny, otworzył się na ludzi, kibiców, kontaktował się z dziennikarzami… Na pewno widzą w nim potencjalną gwiazdę tego sportu, ale typ jest tak małomówny i nieśmiały, że… no nie wiem jak to dalej napisać.

– Dopiero jak już byłem w Runmageddonie, dowiedziałem się, że marzyli o mnie od dawna – śmieje się.

Co było wcześniej

W swoim całym życiu jedyny kontakt ze sportem Mateusz miał w drużynie piłkarskiej B klasy Bytyń Nakielno, w której trochę grywał. Pozostała jego „sportowa działalność”, to szkolny WF.  I już.

Ból adepta

5 lat temu dziewczyna namówiła go, żeby pojechał z nią i kilkoma innymi osobami z Nakielna na SurwiWał w Zdbicach. Zapewniali, że to taki fajny bieg. Opłacił wpisowe i pobiegł. Sam. Reszta znajomych jednak się nie zdecydowała. Poleciał w pierwszej fali. Ci, którzy trochę się orientują w OCR-ach, wiedzą, że w pierwszym starcie biegnie elita. Najlepsi. Najmocniejsi. Najbardziej doświadczeni. A „nasz” Mateusz? Nie miał nawet pojęcia, że trzeba biec z jakimś workiem, czołgać się w błocie, pokonać równoważnię… Po prostu nie wiedział nic. Myślał, że będzie biegł tylko po lesie. Elity nie ukończył. Ostatecznie zajął bardzo odległe 143. miejsce w kat. open. Po zawodach ledwo chodził.

– Bolało – wspomina. – Miałem zdarte kolana i pozdzierane dłonie. Dwa dni nie mogłem chodzić. Nie zdobyłem „opaski”, bo nie pokonałem wszystkich przeszkód.

Wystartował w starych trampkach i spodenkach na WF, które pewnie pamiętały podstawówkę…

Więcej w 85. wydaniu Gazety Wałeckiej oraz w archiwum na naszej stronie internetowej:

Marcin Koniecko, fot. archiwum Mateusza Olichowskiego

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Zobacz również

Pożegnanie z Anią

Areszt dla dilera

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Reklama -spot_img

Popularne

640 podpisów dla dyrektorki GOK-u

Życie nam niemiłe?

Pożegnanie z Anią

Duży hokej na Bukowinie