Serwale, karakale, renifery, makaki, lemury, konie, wielbłądy, alpaki, lamy, krowy, owce, papugi… Nie, to nie jest wyliczanka zwierząt żyjących w zoo, ale w niedalekiej Nowej Studnicy (gm. Tuczno), gdzie od dwóch lat działa przytulisko dla zwierząt gospodarskich, egzotycznych i dzikich, prowadzone przez Fundację Benek. Wprosiliśmy się do środka, by poznać mieszkańców Benkowa i ich opiekunów.
Fundacja Benek, której założycielami są Michał Bednarek i Andrzej Piasecki, działa już 15 lat, a od 1 września 2022 r. jej siedzibą jest Nowa Studnica. W naszym powiecie właściciele i ich zwierzęta znaleźli się przypadkiem. Wcześniej baza Benka mieściła się w Szewcach koło Poznania, gdzie fundacja dzierżawiła teren. Ponieważ właściciele nie czuli się tam jak u siebie, mieli obawy przed prowadzeniem poważnych inwestycji, postanowili kupić miejsce, które da im stabilizację. Jeździli po całej Polsce i szukali miejsca, do którego mogliby przenieść.
– Czysty przypadek. Mieliśmy skręcić na Bralin, ale pomyliliśmy drogę i zatrzymaliśmy się przed niedziałającym już wtedy ośrodkiem jeździecko-tenisowym. Powiedziałem do wspólnika, że to idealne miejsce. Miałem swoją ściśle określoną wizję naszej przyszłej siedziby i to miejsce idealnie się w nią wpisywało! Zza płotu sąsiadka powiedziała nam, że ośrodek jest na sprzedaż – opowiada Michał Bednarek. – Znała tylko imię i nazwisko właściciela, wiedziała, że mieszka w Krakowie. Po 6 godzinach byliśmy umówieni na oglądanie. Później wszystko potoczyło się już błyskawicznie: umowa przedwstępna, właściwa, remont i przeprowadzka. Właściwie ani przeprowadzka, ani remont się nie skończyły. Cały czas jest coś do zrobienia, ale priorytetem jest przeniesienie wielbłądów i żubrów.
Fundacja prowadzi jedyny w Europie azyl dla byków żubra. Jeśli te zwierzęta z jakichś przyczyn mają być odstrzelone, trafiają do Benkowa. Tak było z Pyrą, żubrem, który sterroryzował kilka miejscowości na terenie gminy Tuczno. Zwierzę urodziło się w zagrodzie w Pszczynie. Niestety, zbyt długo, bo do trzeciego roku życia, mieszkało w zagrodzie i nie nauczyło się zachowań typowych u dzikich zwierząt. Pyra tak bardzo oswoił się z ludźmi, że nie czuł przed nimi żadnych obaw. Kiedy trafił do stada w okolice Mirosławca, został przez nie odrzucony, ale musiał przecież sobie jakoś radzić i zdobywać pokarm. Wchodził ludziom na podwórka, wyjadał ziemniaki z kopców, częstował się jabłkami z sadów, tratował zbiory. Mieszkańcy na początku cieszyli się z jego obecności, oswajając go jeszcze bardziej, ale w końcu powiedzieli: dość. Pyra miał zostać odstrzelony, ale z mediów dowiedział się o nim Michał Bednarek i postanowił zabrać go do Benkowa, gdzie po kilku latach Pyra zmarł ze starości.
Założyciel jest z wykształcenia prawie weterynarzem. Prawie, bo zrobił 4,5 roku studiów. Jest pedagogiem specjalnym i hipoterapeutą. W Benkowie łączy te dwie pasje, oferując terapie kontaktowe z udziałem zwierząt. Pracował też w ogrodach zoologicznych w Poznaniu i Wrocławiu, a potem w… banku.
– Niestety mam tę wadę, że niezbyt łatwo podporządkowuję się ludziom – wyznaje. – Po 2,5 latach w banku miałem dość i chciałem wrócić do pracy ze zwierzętami, ale już na własnych warunkach. Chciałem założyć stajnię, prowadzić hipoterapię i z tego żyć, ale cały czas dowiadywałem się o potrzebujących pomocy koniach. Najpierw był jeden, potem drugi, trzeci…
W Benkowie mieszka obecnie ponad 250 koniowatych, czyli koni, osłów i kucyków, a oprócz tego m.in. jeżozwierze; ptaki: papugi, bażanty, sowy, pawie, kury, gęsi, strusie; psy, koty, wielbłądy, małpy: kapucynki, makak, gerezy abisyńskie; lemury katta; koty drapieżne: serwale i karakale oraz zwierzęta gospodarskie: kozy, owce i krowy.
Każdy mieszkaniec to inna historia. Najczęściej smutna. W każdej złą rolę odegrał człowiek. Są tu na przykład konie uratowane przed wyjazdem do rzeźni, zwierzęta z likwidowanych małych ogrodów zoologicznych i hodowli, odebrane zaniedbującym je właścicielom w wyniku interwencji i z zabezpieczeń prokuratorskich. Przykładem takiego zabezpieczenia jest historia makaka – Marioli. Mimo że jest zwierzęciem niebezpiecznym, na mocy decyzji prokuratora, została umieszczona w Benkowie. Gdyby trafiła do zoo, stado by ją zabiło. Miała trafić na 3 miesiące, jest już dwa lata. Benek ma nadzieję, że dożyje u niego starości. Przed rzeźnią uratowana została Zuzia – klacz z karłowatością, nierozłączne osły Lutek i Koralik oraz wielbłądy cyrkowe. Z nimi także wiąże się smutna opowieść o tym, jak z gwiazd cyrkowych spektakli zostały porzucone, jak przedmioty i pozbawione codziennego kontaktu z człowiekiem. Przez to ich zachowanie diametralnie się zmieniło.
– Wielbłądy trafiły jeszcze do Szewc. Cieszyliśmy się bardzo, że będą miały wreszcie spokój, duży wybieg, zieloną trawę, a one stały na środku wybiegu i bujały się z nogi na nogę. Nie miałem pojęcia, co się dzieje – opowiada. – Zadzwoniłem do behawiorystki, która powiedziała, że brakuje im… ludzi. My i nasi pracownicy to było dla nich za mało. One żyły w tłumie i hałasie. Tamtego dnia postanowiliśmy otworzyć Benkowo dla zwiedzających. Wielbłądy nagle załapały do czego służy trawa, znowu były w centrum uwagi, więc biegały po wybiegu, popisywały się i były szczęśliwe.
Od tego czasu Benkowo stoi przed gośćmi otworem. W sezonie, który trwa od połowy kwietnia do grudnia, są tam organizowane obozy, wycieczki i lekcje ekologiczne.
Benkowo utrzymuje się ze składek darczyńców, dotacji celowych i udzielanych przez duże firmy, jak np. PZU, czy Orlen a także z działalności ośrodka, który ma część hotelową z sauną, spa i strefą masażu.
Wiele zwierząt fundacja wykupuje. W opinii Michała Bednarka to lepsza opcja niż odebranie ich w wyniku interwencji.
– Mieliśmy już kilka historii, które kończyły się powrotem zwierząt do gospodarstw, z których zostały interwencyjnie zabrane – wspomina. – Mamy u siebie teraz konie, które żyły w tragicznych warunkach i zostały w końcu odebrane przez gminę. Samorządy zwykle niechętnie podejmują takie działania, bo to i kłopot, i koszty. Proszę więc sobie wyobrazić, w jakim były stanie, że już nawet gmina postanowiła interweniować. Minęło kilka lat, wyleczyliśmy te zwierzęta, zadbaliśmy o ich psychikę i powierzchowność. Wyglądają teraz jak milion dolarów. I nagle okazuje się, że mogą wrócić do właściciela. Sprawa trwa już 6 lat, właściciel się odwołuje i wszystko wskazuje na to, że zakończy się dla tych zwierząt bardzo źle. Wolę zapłacić kilka tysięcy złotych, spisać umowę i wiem, że nikt mi już tych zwierząt nie zabierze.
Przytulisko mieści się na 200 hektarach. W budowie jest jeszcze ptaszarnia, zagroda dla żubrów i ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt. Zwierzętami opiekuje się 5 stałych pracowników, którym pomagają wolontariusze. Opieka weterynaryjna i usługi kowalskie są zlecane firmom zewnętrznym. Kiedy przyjechaliśmy do Benkowa, przy koniach pracowali akurat kowale z Poznania.
– Znamy się już 20 lat. Opiekowali się naszymi końmi jeszcze w Szewcach, teraz przyjeżdżają do Nowej Studnicy (choć narzekają, że Benek wyprowadził się na koniec świata – dop. aut.). Od wielu lat współpracujemy z weterynarzem z Poznania, który przyjeżdża na planowe wizyty, a w sytuacjach losowych korzystamy z usług doktora Romana Lizonia i Adama Orłowskiego – mówi Benek.
Ponieważ Michał Bednarek jest prawie weterynarzem i ma ogromne doświadczenie w pracy ze zwierzętami, zabiegi pielęgnacyjne u wielu gatunków dzikich zwierząt takich jak małpy, czy drapieżne koty, przeprowadza samodzielne – jak wielokrotnie podkreśla – bez sedacji. Uważa, że jest zbędna w sytuacji, gdy zwierzęta ufają opiekunom.
– Jestem pewien, że między nami, a naszymi podopiecznymi wytwarza się szczególna więź, one nam ufają i rozumieją, że te drobne zabiegi, jak na przykład korekcja racic, to tylko chwilowy dyskomfort i że za chwilę damy im spokój – mówi. – Kiedy trafił do nas Pyra, miał obrożę telemetryczną. To drogi sprzęt, chciałem ją oddać, ale nie wiedziałem jak ją zdjąć. Pracownicy zagrody powiedzieli, że starego żubra nie należy usypiać tylko po to, żeby zdjąć mu obrożę. Odpowiedziałem, że wcale nie chcę go usypiać i już próbowałem to zrobić, tylko nie wiedziałem jak. Pyra nie protestował.
Z całą pewnością podopieczni Benkowa ufają swoim opiekunom. Kiedy Michał pokazywał nam teren i podchodził do poszczególnych wybiegów, wołał zwierzęta po imieniu, a te natychmiast przybiegały. Jak psy, kiedy słyszą, że właściciel otwiera puszkę z karmą. Tyle tylko, że to nie była pora karmienia…
Zuzanna Błaszczyk-Koniecko