czwartek, 19 września
Strona głównaAktualnościW Młyńskiej Dolinie

W Młyńskiej Dolinie

Proszę Państwa! Przed Wami Ewa i Zbyszek z Młyńskiej Doliny. Ludzie, którzy rzucili wielki Wrocław dla małych Golc. Machnęli ręką na wielkomiejskie życie i przeprowadzili się do niewielkiej wsi w wałeckiej gminie. Po prostu spakowali się i są. W tej opowieści będzie jeszcze kilka zaskakujących decyzji i dziwnych zbiegów okoliczności.

Stary młyn w Golcach był wystawiony na sprzedaż od wielu miesięcy. Każdemu, kto widział to miejsce (nawet z zewnątrz), wyobraźnia nie szczędziła pomysłów na biznes albo urządzenie tam sobie życia rodem z powieści Williama Whartona. Oferta nie była wygórowana, ale pieniądze, które trzeba było w to miejsce włożyć – już tak. Ewa i Zbyszek  tego „szczegółu” nie wzięli pod uwagę. Dlatego plan optimum trochę przesunął się w czasie.

Dwa lata. Tyle im zajęło, żeby się przekonać, że chcą żyć w województwie zachodniopomorskim. A miejsca, w którym chcieli spędzić resztę życia, szukali skrupulatnie w całym kraju! Na początku faworyzowane był góry. Później lokalizacje się zawężały. Na uwadze mieli jakąś starą wiejską szkołę, później leśniczówkę, a nawet stary dworzec koło Wolsztyna. Ostatni etap poszukiwań obejmował trójkąt Tuczno – Człopa – Krzyż Wielkopolski. Wytycznymi były lasy, woda i czyste powietrze. Dla nas normalność. Dla nich kosmos. Na obiekt w Golcach trafili przypadkiem, dzięki mało znanemu portalu z ogłoszeniami z nieruchomościami. Budynek wypatrzyli tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, próbowali skontaktować się z biurem nieruchomości, ale nikt nie odbierał telefonu. W drugi dzień świąt wsiedli do samochodu i do drzwi właścicieli zapukali dokładnie wtedy, gdy siadali do świątecznego obiadu. Składali ofertę kupna, kiedy pieczona kaczka stygła na stole. Wiedzieli, że to ten moment i to miejsce, bo kilka dni wcześniej dostali ofertę na kupno swojej wrocławskiej nieruchomości.

Co ciekawe, w ofercie, którą wyszukali widniał jedynie budynek gospodarczy. Nie było ani słowa, że był tutaj kiedyś młyn. Przyszli właściciele mieli przypuszczenia, że budynek mógł kiedyś pełnić taką funkcję, ponieważ obejrzeli go na Google Street View, ale nie przyszło im do głowy, że jadą oglądać nie budynek gospodarczy i nawet nie dom, tylko kompletnie wyposażony i świetnie zachowany przedwojenny młyn, do którego niejako dobudowany jest budynek mieszkalny.

Zbyszek był bardzo zaskoczony,  gdy odkrył, że takich lub podobnych miejsc było w Polsce po II wojnie światowej siedemnaście tysięcy. Dzisiaj jest ich trzysta. A z takim wyposażeniem i w takim doskonałym stanie jak młyn w Golcach zostało zaledwie kilka. Dlatego pierwotne plany „troszkę” się zmieniły.

Za każdym razem, kiedy wchodzimy tu do środka, nie możemy uwierzyć, że to kupiliśmy i to naprawdę jest nasze, że jesteśmy tutaj gospodarzami – opowiada Ewa. – Każdy, kto tutaj wchodzi, czuje dobrą energię, jakąś magię. Zanim przyjechaliśmy do Golc, wyobrażaliśmy sobie, że może być fajny obiekt na hotelik. Mieliśmy inwestować w pokoje i apartamenty, na miejscu okazało się, że to miejsce to przecież prawie gotowy skansen. Ma historię i musi być ogólnodostępne, dlatego porzuciliśmy plany o pokojach na wynajem. Na pewno nie będzie z tego wielkich pieniędzy, ale my z natury jesteśmy społecznikami. Wiadomo, musimy na czymś zarabiać, ale plany się jednak zmieniły.

Gdy gospodarze zaprosili nas do środka, żeby pokazać o czym mówią, dostaliśmy obuchem w głowę. Oni naprawdę nie przesadzali, że tu czuć magię. Nie było ani słowa przesady, że to gotowy skansen, miejsce z dobrą energią. Mało tego. Trzeba było nas wypraszać, bo nie chcieliśmy wyjść.

Ewie i Zbyszkowi udało się spotkać w Golcach z wnukami Siegfrieda Zielke, syna pierwszego właściciela młyna. Przylecieli ze Stanów Zjednoczonych zwiedzać Niemcy, Golce miały być tylko krótkim miejscem postoju. Wizytę umówili kilka lat temu, jeszcze z byłymi właścicielami, ale wiadomo – pandemia pokrzyżowała im plany. Udało się na początku lipca. Wpadli na chwilę. Zostali cały dzień. Podczas wizyty wnuków nowi gospodarze Młyńskiej Doliny skontaktowali się z samym Siegfriedem. Mężczyzna ma dzisiaj 97 lat, mieszka w Michigan i jest w doskonałej formie. Zbyszek przegadał z nim sporo czasu za pomocą internetowego komunikatora. Mężczyzna z pamięci narysował mapę Golc z czasów, gdy tu mieszkał. Znalazł się na niej każdy dom i ulica.  Z nazwiskami rodzin, które tu mieszkały. Niesamowita pamięć. Mapa, jak również skany zdjęć z czasów, gdy Golce leżały jeszcze na terenie Niemiec są obiecane nowym właścicielom. Zostaną wyeksponowane w skansenie.

Podczas rozmowy z Siegfriedem płakaliśmy – zwierzają się gospodarze. – To było coś niesamowitego. Rozmawialiśmy o jego przeszłości i naszej przyszłości. My Polacy, on Niemiec mieszkający w Stanach, a łączy nas stary młyn w Golcach. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się, jak tutaj było jeszcze przed wojną. Obiecaliśmy mu, że na elewacji od strony ulicy przywrócimy szyld z imieniem i nazwiskiem jego ojca – Friedricha Zielke. Tak jak było pierwotnie w 1933 roku.

Wracając do teraźniejszości, Zbyszkowi udało się skontaktować z największym ekspertem od takich obiektów w Polsce. Z nadmłynarzem z Oleśnicy koło Wrocławia. Ten człowiek ma przyjechać do Golc i opowiedzieć, jak to wszystko kiedyś tu funkcjonowało i do czego służyły wszystkie te mechanizmy.

Zostaniemy tak jakby przeszkoleni, bo jeżeli tu ma powstać coś na kształt muzeum, to nie chcemy później opowiadać ludziom głupot na temat tego miejsca – zaznacza Zbyszek. – Chcielibyśmy w przyszłości prowadzić tutaj żywe lekcje z historią tego miejsca rozszerzone o tematyczne warsztaty.

Ewa ma 42 a Zbyszek 43 lata. We Wrocławiu mieli dom, pracę i swoją firmę. Przez 10 lat byli związani z koreańskim gigantem LG. Zajmowali się utrzymaniem ruchu w ich zakładzie produkcyjnym. Zbyszek przez 10 lat nie rozstawał się z telefonem, nigdy go nie wyłączał. Był zawsze w pełnej gotowości. Napisać, że to stresujące, to nie napisać nic. Zaczynali się dusić. Byli świadkami kilku tragedii swoich przyjaciół, które wywołane były w głównej mierze pędem wielkomiejskiego życia. Nie chcieli być następni. W końcu podjęli decyzję życia. Spieniężyli to, co mieli we Wrocławiu i przyjechali tutaj. Do wałeckiej gminy. Rasowe mieszczuchy. Na wieś. Rozpocząć nowe życie. Bez planu „B”. Zostawili znajomych, przyjaciół i kult pieniądza. Ot tak.

Każdy ma jakieś marzenia. My mieliśmy takie, żeby wyjechać kiedyś z Wrocławia i przeprowadzić się na wieś, jak nasze dzieci będą już dorosłe. W końcu postanowiliśmy nie czekać aż tak długo – opowiadają. – Dzieci naszych znajomych codziennie chodzą na jakieś zajęcia pozalekcyjne. Nasze mają szkołę, w której nikt nie jest anonimowy, nauczycieli, których kochają i przyjaciół, z którymi spotykają się codziennie. Bawią się w błocie, siedzą nad rzeką, opiekują się zwierzętami. Są tutaj tak samo szczęśliwe, jak my. Zresztą, co ważne, ich opinia na temat tego miejsca była dla nas najważniejsza. Gdyby powiedzieli, że im się tu nie podoba i nie chcą się przenosić, nie zrobilibyśmy tego wbrew ich woli.

Ewie wystarczy jak raz na pół roku pojedzie do Wrocławia spotkać się ze znajomymi. Zbyszek mówi, że idzie do pobliskiego lasu i jest już u siebie. Nie czuje potrzeby wyjeżdżania stąd gdziekolwiek. Ich syn Wiktor ma 7, córka Emilia 10. Uczęszczają do pobliskiej szkoły w Karsiborze. Mają kolegów i koleżanki. Rodzina szybko zasymilowała się też z tutejszą społecznością.

Czujemy się tutaj wspaniale – nie kryją zachwytu. – Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem jak dobrzy, wspaniali i pomocni ludzie mieszkają w Golcach. Wszyscy nam tutaj kibicują i trzymają za nasz projekt kciuki. We Wrocławiu nie znaliśmy ze swojej ulicy nawet połowy sąsiadów. Tutaj jest inaczej. Tu wszyscy się znają i lubią. Czuć takiego ducha społeczności. Do nas każdy może przyjść. Nie alienowaliśmy się. W Młyńskiej Dolinie jest taka – jakby to powiedzieć –  neutralna Szwajcaria. Poglądy zostają na zewnątrz, wszyscy się tu lubią i szanują. A jak pękła nam rura, w kilka chwil byli już na miejscu tutejsi mieszkańcy z pomocą. Nasze dzieci mają tu prawdziwe dzieciństwo. Takie, o którym my zawsze marzyliśmy.

Marzenia na bok. Z czegoś jednak trzeba żyć. Miejsce, które dla siebie wybrali, okazało się skarbonką bez dna. Żeby podreperować budżet, przygotowali pole namiotowe przy urokliwej Dobrzycy, mają kilka kajaków oraz elektrycznych rowerów do wynajęcia. Pojawiają się już pierwsi turyści, choć to dopiero początek. Wszystko pachnie świeżością.

Szykujemy jeszcze domek do wynajęcia, ale szczególnie zależy nam na rozreklamowaniu wypożyczalni elektrycznych rowerów, bo trafiliśmy w niszę. Jesteśmy tu pierwsi z takim pomysłem – nie kryją entuzjazmu. – Wystarczy raz wsiąść na elektryczny rower, żeby z niego już nie zejść. Tu jest tyle wspaniałych miejsc do objechania. Mieszkamy w przepięknej okolicy, nie możemy przestać zachwycać się tymi terenami. Z „elektryka” jest całkiem inna perspektywa. Jedziesz sobie 80 kilometrów i nie jesteś zmęczony. Mamy już pierwszych stałych zachwyconych klientów. Zapraszamy na tę całkiem nową formę turystyki.

Pomijając koncepcję otwartego muzeum w młynie z warsztatami, są jeszcze ambitne plany na bliższą i dalszą przyszłość. Większe i mniejsze. Jak wszystko dobrze pójdzie, za rok chcą otworzyć niewielką restauracyjkę na wolnym powietrzu. Dania będą przygotowywane oczywiście z lokalnych produktów. Mają też pomysł na kino letnie. I jeszcze warsztaty marynistyczne. I koncerty bluesowe, bo mają odpowiednie znajomości. Piękne marzenia. Pewnie się spełnią tak jak to, że tu w ogóle przyjechali. Jesteśmy z nimi całym sercem, trzymając mocno kciuki. Bo to bardzo fajni ludzie.

mk, zbk

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Zobacz również

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Popularne