środa, 26 marca
Strona głównaAktualnościWałcz wart porozumienia

Wałcz wart porozumienia

Rozmowa z doświadczonym samorządowcem Andrzejem Wiśniewskim o tym, co to znaczy być dobrym radnym? Jak zostać dobrym radnym? Jakie cechy powinien mieć radny?

Jest Pan z zawodu nauczycielem.

– Karierę rozpocząłem w 1983 roku jako nauczyciel wychowania fizycznego bez sali gimnastycznej w Szkole Podstawowej w Chwiramie. Osiągnięcie, które pamiętam najbardziej? Może to, że kiedyś pojechaliśmy na drużynowe zawody przełajowe organizowane przez Szkołę Gminną nr 2 w Wałczu. Chodziło do niej 700 czy 800 uczniów, ale my, z naszej małej, liczącej 130 dzieci szkółki, pokonaliśmy ich reprezentację. Ich opiekun, którym był dzisiejszy starosta Bogdan Wankiewicz pytał, jak to zrobiliśmy. Odpowiedziałem, że jeśli nie ma się sali gimnastycznej, to trzeba się specjalizować w tym, co jest dla nas dostępne.

Praca w szkoła w Chwiramie to była dla Pana dobra szkoła życia i zawodu.

– Rzeczywiście. To były trochę inne czasy. Prężnie działał Komitet Rodzicielski. Wszyscy żyliśmy jak w rodzinie. Droga pomiędzy nauczycielem, rodzicem i uczniem była wtedy bardzo krótka. Kiedy skończyłem 40 lat, poczułem potrzebę zmiany. Zacząłem kolejne studia: pedagogikę ogólną i pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą na poziomie magisterskim. A kiedy przyszła reforma oświaty w 1999 roku, przeniosłem się do Wałcza, gdzie razem z Jolantą Chłopińską tworzyliśmy Gimnazjum Nr 2, w którym zostałem pedagogiem i zastępcą dyrektora. Ukończyłem kolejne studia: podyplomowe w zakresie zarządzania i organizacji oświaty, studia z oligofrenopedagogiki z elementami surdopedagogiki i tyflopedagogiki, czyli nauczania dzieci głuchych i słabosłyszących oraz niewidomych i słabowidzących. Później kolejne studia, zostałem terapeutą pedagogicznym i socjoterapeutą. Kiedy został ogłoszony konkurs na dyrektora Zakładu Oświatowego, postanowiłem w nim wystartować. Wygrałem i zacząłem pracę na tym stanowisku. Parę dobrych rzeczy udało nam się zrobić. Liczba dzieci w Wałczu już wtedy się zmniejszała, ale potrafiłem wpłynąć na dyrektorów, aby zatrudniali choćby na część etatu nauczycieli, którzy tracili pracę w innych szkołach. Pod koniec kadencji burmistrz Bogusławy Towalewskiej radni wpadli na pomysł likwidacji Zakładu Oświatowego, z którego burmistrz była urlopowana. Chcieli utrudnić życie jej, a przy okazji również mnie. Do tego wszystkiego dochodził konflikt wokół Gimnazjum Nr 3, w którym radykalnie zmniejszała się liczba dzieci. Można było bez szkody dla dzieci i pracowników szkoły przenieść do Gimnazjum nr 2. Przygotowałem projekt uchwały bardzo szczegółowo. To było racjonalne i gospodarskie pociągnięcie. Rada trzy razy odrzucała projekt uchwały o likwidacji Gimnazjum Nr 3, a szkoła i tak umarła śmiercią naturalną. A to, że miasto w ciągu trzech lat straciło na tym 3-3,5 mln zł, było dla radnych mniej ważne. Zlikwidowano Zakład Oświatowy i utworzono Wydział Oświaty w Urzędzie Miasta. Zostałem zastępcą naczelnika tego Wydziału. Do pewnego momentu realizowałem wszystkie zadania, które miałem w zakresie obowiązków, a potem niektórzy współpracownicy burmistrza Macieja Żebrowskiego tak mi „umilali” życie, że postanowiłem odejść z Urzędu, nie kłócąc się z burmistrzem, i wrócić do „dwójki”, gdzie miałem urlop bezpłatny, na stanowisko nauczyciela świetlicy. Teraz tych ludzi, którzy uprzykrzali mi życie, już w Urzędzie nie ma. A mnie w świetlicy udało się zrobić bardzo fajną rzecz. Dzieci z klas I-III mają bardzo rozbudowaną podstawę programową i część z nich przychodziła do świetlicy, żeby po prostu odpocząć. Organizowałem im różne zajęcia, np. prażenie popcornu, smażenie gofrów czy pieczenie jabłek, były też inne gry i zabawy. Dzieciakom, ich rodzicom, ale także mnie bardzo się to podobało. Uczniowie zmieniali się na lepsze z tygodnia na tydzień. Po 2,5 roku burmistrz poprosił mnie o uporządkowanie pracy w Przedszkolu Nr 9, którego dyrektorka poszła na roczny urlop. To było dla mnie kolejne wyzwanie. Zacząłem pracę z wielką energią. Przez rok udało mi się zrealizować jakieś 3/4 planów. Udało mi się pozyskać sporo środków zewnętrznych. Dzisiaj to przedszkole jest perełką. Kiedyś było placówką trzeciego wyboru, dzisiaj jest pierwszego. Starałem się bardziej zaangażować rodziców w życie przedszkola i wiem, że mi się to udało. Pożegnanie z Przedszkolem Nr 9 zapamiętam na długo. Nie ukrywam, że byłem wzruszony. Burmistrz podziękował mi za pracę, uścisnęliśmy sobie ręce. Potem wróciłem do „dwójki”. Praca z młodzieżą sprawia mi ogromną przyjemność.

Oprócz pracy zawodowej, jest Pan zaangażowany także w inne przedsięwzięcia.

– Tak, cały czas działa moje Stowarzyszenie Pojezierze Wałeckie, podjąłem się też działań na rzecz ustawienia w Wałczu Ławeczki Burmistrza Zdzisława Tuderka. Tu jest jeszcze dużo do zrobienia, ale nie zamierzam składać broni, bo myślę, że jest to bardzo wartościowa idea, którą warto doprowadzić do końca.

Jest Pan człowiekiem, któremu się ciągle coś chce, z dużym doświadczeniem społecznikowskim.

– Jeszcze w czasach chwiramskich zostałem radnym Rady Gminy, dwukrotnie przewodniczącym Komisji Oświaty i dwa razy przewodniczącym Rady Miasta. Nauczyłem się łączyć ogień z wodą, czyli zawierać kompromisy, które mają służyć dobru mieszkańców. W dzisiejszych czasach jest to szczególnie potrzebne. Kiedy w Wałczu rządziła lewica, burmistrz Tuderek miał też swoich przeciwników, choć nie było aż takich podziałów jak dzisiaj. Dyskutowaliśmy do skutku, w różny sposób. Kiedy poznałem Zdzisława Tuderka w 1974 albo 1975 roku, zacząłem go obserwować. Widziałem, ile energii poświęca pracy, dorabia się własną, ciężką pracą. Był dobrym gospodarzem i we własnym domu, i w mieście. Dzień zaczynał od obchodu albo objazdu miasta, a potem zwoływał operatywkę i wyznaczał zadania do realizacji. Dużo się od niego nauczyłem.

Czy był Pan dobrym radnym?

– Wolę, żeby oceniali mnie inni, ale uważam, że nie mam się czego wstydzić. Dumny jestem, że dzięki mnie powstała Aleja Gwiazd Sportu, że zniknęło z miasta 40 małych kotłowni, z oczyszczalni ścieków, skateparku, z dwóch sal sportowych: przy „jedynce” i na Dolnym Mieście. Zrobiłbym też wszystko, żeby życie w Wałczu było tańsze. Mam pomysł, żeby butelkować i sprzedawać wałecką wodę. Może to mrzonki, ale coś trzeba zrobić, bo 5 lat temu były w mieście cztery czy pięć piekarni, a dzisiaj została jedna albo dwie. Trzeba patrzeć długofalowo i pamiętać, że nadrzędnym celem wszystkich: burmistrza, radnych i mieszkańców ma być dobro całego Wałcza, a nie jakiejkolwiek partii czy grupy.

Jak Pan widzi rolę radnego?

– Jako partnera wobec burmistrza. Nie kumpla, tylko doradcę. Jeśli burmistrz nie ma większości w Radzie, to musi szukać porozumienia również w klubach opozycyjnych. Trzeba ustalić, gdzie się możemy porozumieć, a gdzie nie, i działać dla dobra miasta. Chyba w każdym człowieku jest skłonność do współdziałania i chyba wszyscy kandydaci mają Wałcz w swoich programach wyborczych. Wnioski nasuwają się same. Patrzę na ostatnie 5 lat i uważam, że to wstyd i dla burmistrza, i dla radnych. Wstyd, że nie potrafili się dogadać, i chcę to podkreślić bardzo wyraźnie. Jeśli nie udało się osiągnąć w jakiejś sprawie porozumienia raz, to trzeba było próbować aż do skutku.

Jaki jest Andrzej Wiśniewski prywatnie?

– Dumny jestem ze swoich dzieci. Mam dwie córki. Ania ma 33 lata, jest pracownikiem cywilnym wojska w 1. RBLog w Wałczu. Druga córka Hania ma 15 lat, jest uczennicą Technikum Weterynaryjnego w Pile i jej pasją jest jeździectwo. Z sukcesami startuje w zawodach w skokach przez przeszkody. Mieszkamy z moją partnerką Ewą Ryczaj, która pracuje w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, jest kuratorem sądowym i socjoterapeutą. Mamy psa Benedykta rasy „terier wałecki”. Lubimy razem spędzać wolny czas, szczególnie jeździć na wycieczki rowerowe. Czasem zabieramy ze sobą ruszt, na którym w plenerze smażę przygotowaną pulpę ziemniaczaną, potem leżymy na leżakach i czytamy książki. Mam 4,5-letniego wnuka Jasia, który jest oczkiem w głowie dziadka. Bardzo lubię podróżować po Polsce i świecie. Mam dwie siostry mieszkające na stałe we Włoszech. Lubię do nich jeździć, bo Włochy to piękny kraj, ale zawsze tęsknię za Polską i Wałczem. Dobrze się czuję na Słowacji, ale też nad polskim morzem, gdzie lubię zjeść świeżo usmażoną rybę.

Moją chyba największą pasją jest ogród: hortensje, róże pnące, wielkokwiatowe, wielokwiatowe, lada moment zakwitnie moje 160 tulipanów, powojniki. Mam też około 40 lilii drzewiastych. Uprawiam borówkę amerykańską, jagodę kamczacką, porzeczkę czarną, czerwoną i zółtą, agrest, truskawki. Poza tym drzewka: jabłonie, grusza, śliwa, czereśnia i wiśnia. Koło domu są 4 karmniki.

Z której strony nie znają Pana ludzie?

– Może z tej, że bardzo lubię gotować i bardzo lubię jeść. Moją specjalnością są pasztety. Bardzo też lubię ryby, chociaż nie jestem wędkarzem, oraz różnego rodzaju sery: od śleszyńskich, poprzez bieszczadzkie po tatrzańskie oscypki. Bardzo lubię piwo, a najbardziej, kiedy jest świeżo nalane z nalewaka do ładnego kufla. Lubię też muzykę, i to różne rodzaje. Uwielbiam jazz, bossa novę, która mnie uspokaja i wycisza. Kolekcjonuję książki i płyty winylowe. Kocham spacery po górach, szczególnie po Bieszczadach.

Dziękuję za rozmowę.

Materiał płatny

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Zobacz również

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Reklama -spot_img

Popularne

Trzaskowski w Wałczu

Nowy inwestor w Wałczu

Biogazownia w Strącznie: za i przeciw

Co z tym Eaglem?